Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tego zakątka szczerze wam zazdroszczę — rzekła panna Wiktorya — chciałabym kiedy mieć taki... Musi być bardzo miło usiąść tu z książką lub robótką, a choćby tylko z myślami własnemi, pogrążyć się w tym cieniu, w tej ciszy, i marzyć... Czy ty lubisz marzyć, Helenko?
— Pytanie twoje tak mnie zaskoczyło znienacka, że nie wiem co ci odpowiedzieć...
— Bardzo prosta odpowiedź; lubisz albo nie lubisz...
— Czasem, trochę... Nie wyobrażam sobie, aby mógł istnieć człowiek nie lubiący marzyć. Miłe jest takie chwilowe oderwanie się od powszedniego życia, od codziennych zatrudnień i drobiazgów...
— Tak... tak... to jedna z najprzyjemniejszych wycieczek.
— Jakto wycieczek?
— Podróż w krainę nieznaną a szczególnie piękną, podróż, w której szybujemy lotem ptaka, właściwiej lotem błyskawicy, do zaczarowanych krain szczęścia... Czyż nie tak?
— Prawda, szczera prawda, moja kochana...
Były przy końcu szpaleru, gdy nagle, jakby z pod ziemi wyrósł, ukazał się przed niemi radca. Obie nie mogły się powstrzymać od lekkiego okrzyku...
— Przestraszyłem panie?