Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Można przecież spać do południa...
— A nie, nie, to nie będzie w stylu. Na wsi trzeba wstawać o wschodzie, a udawać się na spoczynek o zachodzie słońca. Znakomity system, wynaleziony podobno jeszcze w odległej starożytności...
— Przez kury przedpotopowe...
— Wszystko jedno przez kogo, ale jest...
— Jedźmy, jedźmy!
Weseli podróżni zajęli miejsca w powozach, konie ruszyły, a Mosiek stał jeszcze przez jakiś czas na progu swego domostwa i zastanawiał się nad tem dlaczego ci ludzie są tak weseli. Przyszedł do wniosku, że prawdopodobnie wygrali na loteryi...
W kilka godzin później, kiedy już jasność słoneczna ozłociła ziemię, kiedy pogodny dzień letni wszystkich i wszystko do życia i do ruchu pobudził, kiedy w miasteczku zrobił się ruch na rynku i rejwach, a w sklepach ożywienie, po nierównym bruku zaturkotała bryczka zaprzężona w parę tęgich koni. Mosiek odrazu poznał, że to konie z Bud, ale młody człowiek, siedzący na bryczce, wydał mu się obcym i nieznajomym. Nie można było dobrze mu się przypatrzeć, ani stangreta zapytać, ani rozmowy zawiązać, gdyż nie zatrzymywał się wcale, nie popasał, koniom nawet wyt-