Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żnili się nieco w poglądach na zawiłe kwestye finansowe, więc dyskutowali i dyskutowali nie jak dwaj handlarze skórek, lecz jak wielcy finansiści, Mosiek skłaniał się do udzielenia wielomiliardowej pożyczki Francyi, Judka utrzymywał zaś, że nie jest to klient dość odpowiedzialny, i że daleko bezpieczniej byłoby zawiązać negocyacye z Niemcami lub z Anglią. Spór był gorący, przeciwnicy kilkakrotnie przyskakiwali sobie do oczu, zapienili się, zaczerwienili obadwaj i kto wie, czyby nie przyszło do poważnego konfliktu, gdyby nie to, że ujrzeli się już u celu podróży, przy rogatce swego kochanego miasteczka.
— To już?! — zawołał zdumiony Mosiek.
— Widzicie przecież — odparł Judka — jesteśmy jak w domu. Rogatka przed nami, dziewczyna Abrama Grünblata zapędza kozę do domu, zapewne pragnie ją wydoić.
— Dziwna rzecz jak prędko zeszła nam podróż; anim się obejrzał kiedy zrobiliśmy dobre dwie mile drogi, i nawet nie czuję zmęczenia.
— I ja również. Macie jasny dowód, co znaczy przyjemna rozmowa i dobre towarzystwo.
— Swoją drogą, co do tej wielkiej pożyczki francuskiej, wy, Judka, nie macie racyi,
— Wszystko jedno... tymczasem nikt jej od nas