Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja myślę tak: wam się zdaje, że wy macie racyę... waszej żonie się zdaje, że ona ma racyę, a mnie się zdaje, że tak wy, jak i wasza żona wcale racyi nie macie...
— Nie rozumiem, co chcecie powiedzieć?
— Poczekajcie no trochę, a zrozumiecie... Jaki jest teraz zysk ze sklepiku? Prawie żaden. Towar się psuje, na kredyty trzeba dawać, jeden, drugi nie odda i cały wasz zarobek przepadł. Rozumiecie?...
— To jest prawda...
— Widzisz więc, że wy nie macie racyi. Jaki teraz jest zysk z szynku, chyba nie potrzebuję wam tłómaczyć. Co innego dawniej, dawniej dorabiali się na tem majątków, dziś ledwie mają z czego żyć; co drugi dom to szynk; całe nasze kochane miasteczko, prawdę powiedziawszy, nie co innego jest tylko jeden wielki szynk. Z tego się pokazuje, że wasza żona nie ma racyi, skoro was na szynk namawia. Świat się popsuł, ale z pieniędzmi można jeszcze żyć, można nawet dobre zarobki mieć, nie czepiając się ani sklepu, ani szynku...
— No, a co robić?
— Wy się pytacie co robić? Powiadają, że kto ma pieniądze, ma i rozum. Wy macie pieniądze, poradźcie się waszego rozumu...
— Dużo ja nad tem myślałem...
— Widzicie, myślenie nie równe myśleniu; mo-