Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nienie prośby samotnej i bezbronnej pustelnicy, kreślę się z najgłębszym szacunkiem etc.»
List był zamknięty w różowej kopercie z wyobrażeniem zająca i z daleka pachniał paczulą.
Trzeba zdarzenia, że w chwili, kiedy go przyniesiono, w kancelaryi znajdował się mecenas. Dostrzegł różową kopertę i poczuł zapach perfum.
Korkiewicz przeczytał liścik i szybko schował go do kieszeni swego wytartego tużurku.
— Co to, masz list? — zapytał z ironicznym uśmiechem Szperalski.
— A tak, panie mecenasie, list... rzeczywiście... tak... list. Nic ważnego.
— Wolno wiedzieć, od kogo?
— To, panie mecenasie, od pewnego żyda. Prosił, żebym się postarał o wypis z jednego tam aktu... i oto piłuje mnie, bestya, o pośpiech... a ja nie jestem bardzo czasowy.
— Szczególny żyd! pisze na różowym papierze i perfumuje listy paczulą.
— Istotnie?! Ja nic nie czuję, panie mecenasie.
Szperalski śmiechem wybuchnął.