Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O co złość? Ja nie mówię do was; mówię do tego staruszka — dodał, wskazując na Mendla — i do godnych ludzi, których przed sobą tu widzę. Nie chcecie słuchać, to zatkajcie sobie uszy, albo idźcie na spacer za rogatki. Akurat ładna pogoda jest...
— Ty gałganie! grubijaninie! prostaku!
— Cicho, cicho, panowie! Szanujcie miejsce i nie róbcie awantur — rzekł Mendel. — Ja was proszę, reb Szmulu, powiedzcie, co wam o tym interesie wiadomo, jeżeli wam co wiadomo. Powiedzcie, jakim sposobem ten dependent złapał sumę na Kocimbrodzie, jeżeli ją złapał, i z jakiej zasady wyście na tem coś skorzystali, jeżeliście skorzystali.
— Opuśćcie wszystkie «jeżeli.» Dependent złapał...
— Jaką drogą?
— On wymyślił taki sposób, że my wszyscy razem, jak tu jesteśmy, nie wyłączając ani mnie, ani tego mądrego Icka, którego gniew jest tak ognisto-czerwony jak jego broda, nie potrafilibyśmy tego zrobić!