Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dalibóg prawda! A to pyszna okazja!. Sam włazi w ręce.. Ja się z nim rozprawię... Na szczęście i laskę mam ze sobą, na przypadek, gdyby się hardo stawiał.. Czekajże, zsiądę i pójdę do niego..
Posuwistym krokiem, prawie biegnąc, szlachcic zbliżał się do winowajcy.. Gdy już był w odległości kilku sążni zaledwie, zatrzymał się i krzyknął tubalnym głosem:
— Panie, panie!
— Co? zapytał tamten, nie przerywając roboty..
— Czy pan wiesz o tem, że to jest łajdactwo jeździć na publicznej drodze na jakimś djable cudacznym? Czy pan wiesz o tem, że spłoszyłeś mi pan konie? Czy pan wiesz o tem, że o mały włos nie stało się nieszczęście — i że nareszcie, ja żądam zadosyćuczynienia. Rozumiesz pan! żądam zadosyćuczynienia!..
— Jakiego i za co?
— Za co, tom już powiedział, a jakiego? Zadosyćuczynienia, satysfakcji, przeproś mnie pan przynajmniej, jeżeli jesteś człowiekiem dobrze wychowanym... przeproś jakiem dobry.. bo uprzedzam, że ze mną żartów nie ma.
— Ani myślę, odrzekł, nie zmieniając pozycji.
— W takim razie...
Tu pan Stanisław zrobił taki ruch jak gdyby przygotowywał się do boksowania; prze-