Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieszczęście to spodziewane jest, oczekiwane lada chwila. Doktor już nie leczy, bo wie, że się to na nic nie przyda, przyjeżdża więcej z przyjaźni dla domu, niż z potrzeby, pocieszy chorą kilkoma słowami, nadzieję stara się w jej sercu obudzić, ale nadaremnie. Biedna kobieta czuje, że jej sił z każdym dniem ubywa, że godziny jej policzone są. Nie lęka się zgonu, tylko męża, dzieci jej żal. Kto te sierotki wychowa. Kto zaopiekuje się niemi?
Kazała się zanieść pod lipy, spełniono jej życzenie. Wpół siedzi, wpół leży w wielkim fotelu, głowa jej spoczywa na poduszkach, w ręce wychudłej, białej, przezroczystej prawie, trzyma różę.
Niegdyś musiała to być urodziwa kobieta o czem świadczą jeszcze piękne jej oczy i szlachetne linie profilu, ale obecnie to już tylko cień. Wyrok śmierci, wypisany jest na matowo bladej twarzy i na czole. Oczy zwróciła na bawiącą się dziatwę i obejmuje ją pełnem miłości macierzyńskiej spojrzeniem.
Tuż obok chorej, na ławeczce siedzi z robótką w ręku panna Franciszka, na twarzy jej smutek, w oczach ślad bezsenności i łez. Pełni swoje obowiązki jak siostra miłosierdzia, pielęgnuje chorą, ma opiekę nad dziećmi, zawsze cicha, łagodna, bez względu na porę dnia lub nocy, zawsze gotowa na każde skinienie.
Nieszczęście, niedola zbliża ludzi do siebie. Frania przywiązała się do bladej, umierającej kobiety i rada by jej ostatnie chwile życia osłodzić; pokochała jej dzieci na sieroctwo skazane, stała się duszą, aniołem opiekuńczym tego domu. I nie przykrzyła sobie ani nocy bezsennych, ani trudów, gdyż te kazały jej zapominać o własnym smutku, uspokajały jej żal za ukochanym, a utraconym na zawsze. O matkę też była spokojna, oddawała jej cały swój zarobek i wiedziała przynajmniej, że do szczupłego mieszkanka na poddaszu nędza nie zajrzy. I to jej było nie małą pociechą...