Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To na całe życie — mówił — ta jedna chwila.
— Nie mów tak. Przejdą lata smutku i rozłączenia, potem będzie szczęście długie i trwałe. Ja w to wierzę, mój jedyny. Przyjdziesz dziś do nas?
— Przyjdę wieczorem, pożegnać się.
— Pożegnać!
— Jutro odjeżdżam.
— Zostań na dłużej, chociaż na jeden dzień. Zrób to, jeżeli możesz, dla mnie.
— Postaram się.
— Przepędzimy cały dzień razem, prawie cały. Dziś to już umówione. Przyjdziesz zaraz po południu i będziesz u nas do późnego wieczoru, jutro tak samo. Gdzie indziej nie wolno ci chodzić.
— Zabraniasz?
— Jesteś mój, należysz do mnie, do mnie tylko wyłącznie. Chcę nacieszyć się twoim widokiem.
— A tu w ogrodzie będziesz jutro, Franiu?
— Będę, lecz teraz spieszmy, spieszmy, mój kochany. Spóźnię się, mama będzie mi robiła wymówki. Koło drugiej przyjdź do nas.
— Franiu, czy powiemy mamie o naszej miłości?
— Nie, nie mów nic i ja także nie powiem. Marcinkowski uparty jest, będzie mnie dalej prześladował. Pani Kowalska także, gdyby mama wiedziała, że cię kocham, składałaby winę mego uporu na ciebie. Lepiej więc będzie zamilczéć.
— Masz słuszność, toby zdwoiło prześladowanie. Moja Franiu — mówił dalej — jeszcze mam do ciebie prośbę.
— Rozkazuj.
— Widzisz, mam tu pierścionek, z którym nie rozstawałem się nigdy aż dotąd. To pamiątka po matce. Malutki pierścionek, akurat na twój paluszek, przyjmij go ode mnie i noś.
Wziął jej rączkę i chciał włożyć pierścionek.
— Nie — rzekła — na palcu go nosić nie będę. Zdradziłby mnie przed mamą. Bądź jednak pewny, że nie rozstanę się z nim. Dziękuję ci. Nawzajem przyjmij mój.
— To nasze zaręczyny — rzekł, biorąc z jej rąk pierścionek. — Ciche bez świadków.
— Bóg nam świadkiem — szepnęła. — Jam twoja, tyś mój, nikt i nic nas nie rozdzieli, wszak prawda?
— Tak, ukochana moja, śmierć tylko.
— Życie przed nami i nadzieja. Ja nie chcę myśléć o śmierci. Oto jest brama. Zostawiam cię tu, mój najdroższy, a popołudniu czekam, minuty liczyć będę, do widzenia.
Wysunęła rękę z pod jego ramienia i skinąwszy mu główką na pożegnanie, pobiegła szybko ku miastu.
Alfons usiadł na ławce kamiennej, zwiesił głowę i zamyślił się głęboko. Stało się nie tak jak pragnął, lecz... stało się.