Strona:Klemens Junosza - Pan Marek w piekle.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„To się zrobiła tak ogromna góra,
„Taka szeroka i tak wielka srodze,
„Żem aż pomyślał: — A dajże go katu,
„To panie wyższe niż szczyt Araratu!

XXII.

„Patrzę zdumiony i przecieram oczy,
„Chociaż był jasny jesienny poranek,
„W tém nowa biédka ku piekłu się toczy,
„W hołoblach skacze kulawy kasztanek.
„Spojrzę — a niech cię spali piorun jasny!
„Wiecie kto jechał? — to mój pachciarz własny...

XXIII.

„Ptru! krzyknął Jankiel i zatrzymał szkapę,
„A wyskoczywszy z obszarpanéj biédki,
„Za kamlotowy żupan wsadził łapę,
„I z pół godziny sypał moje kwitki,
„Aż wreszcie Judce z tryumfem doręczył
„Kontrakt, o który cały rok mnie męczył.

XXIV.

„Wziął skrypt do ręki Lucyper w chałacie
„I w okulary nos swój okulbaczył;
„A potém wyrzekł: „dus ys git“ mój bracie,
„Teraz twój szlachcic dobrze się zahaczył.
„Za te papierki... powoli... powoli,
„Będziesz dziedzicem w Kapuścianéj Woli!

XXV.

„Czemżeż ja będę? krzyknąłem ze złości
„I ze szpicrutą sunę się do Judki.
„ — Za co się gniewać, proszę jegomości,
„Ten termin wcale nie jest bardzo krótki;
„Zresztą, rzekł Jankiel, nie mam serca złego,
„Ja pana zaraz wezmę za rządcego.“

XXVI.

„Wiecie żem tłusty, że mam krótką szyję,
„A więc ze złości padłem jak nieżywy,
„Myśląc że pęknę, że mnie krew zabije.
„Ale po chwili... patrzę... cud prawdziwy!
„Widzę że piekło zniknęło powoli,