Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W Grudniu to było — w tej smutnej porze roku, gdy ziemia mrozem ściśnięta zamiera, gdy staje się zimną, nagą, głuchą, a tak nieużytą i skąpą — że aż siekierą i oskardem kołatać do niej trzeba, aby w swem łonie stwardniałem pozwoliła... grób dla człowieka wykopać.
Spłowiały pola żyzne, tylko resztki ściernia po zbożu zebranem w jesieni, sterczą szczotkowato, jak zarost na wybladłej twarzy więźnia; spłowiały łąki barwne, aksamitne niedawno, zamilkł wesoły strumień w krzepkich lodu uściskach — a staw i jezioro szerokie zeszkliły się w ogromnych taflach matowych.
Koła młyńskie obrosły w lodowate skorupy — a nad groblą, jak długi szkieletów szereg, stoją nagie wierzby pokrzywione potwornie.
I olchy nad bagnami i smukłe topole przy dworkach i gruszki — samotnice na miedzach, obumarłe, nagie, nie drżą harmonijnym szmerem listków zielonych, lecz gdy je wiatr poruszy, to gałązkami twardemi od mrozu, wydają trzask suchy — jak skostniały nędzarz, gdy zębami dzwoni od zimna — a brzoza, ta zawsze smutna, zawsze rozżalona płaczka leśna, jeszcze bardziej żałobną, bardziej płaczącą się zdaje.
Smutno... smutno... Dzień krótki, bezsłoneczny, już przeszedł... blade jego światło zniknęło w gęstym mroku, a noc natomiast rozciągnęła nad polami i lasem czarną, jak kir żałobny — zasłonę...
W lesie, gdzie cicho zwykle, gdzie nawet wiatr rozbijać się musi o silne drzew starych konary — panuje milczenie i ciemność; chwilami tylko gałąź nadłamana skrypnie i znowuż cisza głucha zapada.
Na raz jakiś krwawy odblask zajaśniał na drodze — dał się słyszeć oddalony turkot kół toczących się