Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słuchajcie, Jacku. Jedźcie wy pomaleńku z okowitą do domu, ja polecę naprzód piechotą. Już dzień jest dobry... wolę sobie sam iść, niż słuchać wasze gadanie.
— A to niech sobie Joel idzie... jeszcze lepiej, będzie koniom lżej.
W pół godziny później już Joel był we wsi i opowiadał ludziom, co widział.
Śmierć starego Pypcia sprowadziła znowu do wsi komisję. Przyjechał sędzia i doktór, pokrajali dziada, opisali go i wrócili do miasta. Zwłoki samobójcy pochowano na piaszczystym wzgórku za cmentarzem. Ludzie, w nocy zwłaszcza, omijali to miejsce ze strachem.
Dzieci Pypcia straciły we wsi mir całkiem, ludzie zaczęli od nich stronić; Ignac rozłajdaczył się i zaczął pić na podobieństwo ojca; a Florkowi, pomimo, że aż do dziesiątej wsi zabiegał, nie udało się znaleźć dziewuchy, któraby chciała zostać jego żoną. Sprzedał też swoją część i powędrował daleko. Podobno do złodziei przystał i broi, dopóki go do kryminału nie wsadzą.

KONIEC.