Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Grzędzikowski, zamykając kościół po odjeździe księdza, niezadowolony, mruczał do siebie:
— Pilno im, na ten przykład, po nocy! Mało mieli dnia, żeby konie przysłać. Źle, na ten przykład, kanonik robi, że lada kogo słucha. Niedługo, na ten przykład, będą go z łóżka wyciągali!
Zamiast pójść prosto do domu, wyjrzał dziad za ogrodzenie kościelne i popatrzył na drogę, co ku wsi i ku karczmie prowadziła.
— Świeci się u Joela — mówił, spluwając — juści, że się świeci. Bo i nie co... taki spekulant zbiera pieniądze i w dzień i w nocy. Do niego, na ten przykład, jak do młyna, każdy jedzie, każdy idzie; a kto przyjdzie, albo przyjedzie, zawdy mało wiele groszowiny zostawi.
Rozmawiając w ten sposób, z oczyma utkwionemi w karczmę, w której się jasno świeciło, nie zauważył dziadowina, że ktoś nadchodzi. Dopiero silne trącenie w łokieć wyrwało go z zadumy. Obejrzał się.
— Ah! to wy, Wincenty — zawołał — tak podeszliście, na ten przykład, cicho, nawet „pochwalony“ nie rzekłszy.
Pypeć wziął się pod boki i ochrypłym głosem zaśpiewał:

„Niechaj będzie pochwalony!
„Czapka biała, wierzch zielony...

— Tfy! — zawołał, spluwając, dziad — nad grobem oto stoicie, na ten przykład, i takie śpiewa-