Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To i co? niech sobie gadają. Wolno psu i na figurę szczekać, ale ukąsić zasie, a jakby mi kto przestęp drogi zrobił, to go, psia wełna...
— Dajcie pokój. Toć ja wam pić nie bronię i sam czasem wypiję, tylko — jak powiadają ludzie — co za dużo, to niezdrowo.
— Sprawiedliwie powiadacie, sprawiedliwie. Nie zdrowo, psia wełna, bo niezdrowo... we środku coś mnie piecze, niby ogień, a we łbie huczy jakby, psia noga, cztery kute wozy jechały... a chodzi za mną...
— Cóż to za wami chodzi?
— Dwóch chodzi, zawdy we dwóch kompanję trzymają, psia wełna.
— Aleć kto?
— Albo ja wiem.
— Toć musieliście ich widzieć?
— Gdzie zaś... nie taki on, psia wełna, żeby go człowiek oczami ujrzał, jeno dogaduje, dogaduje w same ucho: jeden w jedno, drugi zaraz w drugie.
Kusztycki rzucił młot na ziemię i usiadł na kowadle.
— Ciekawość, — spytał, — co też oni wam powiadają?
— A dyć. Jeden chodzi, psia wełna, powiada: Wincenty, byłeś se gospodarzem jak ludzie, nie świeciłeś po wsi ślepiami, — powiada, to i nie świeć. Weź kija, a dobrego, dzieci spierz, psia wełna, rzetelnie, niech ci twoją ordynarję oddadzą; na komorne gdzie pójdź, póki mogący rób,