Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cicho, ty niedowiarku!
— Ja nie wiem, kto tu niedowiarek? Czy ja, co powiadam, że wódka dobra jest — czy Onufry, co niechce temu wiary dać!?
Ignac do rozmowy się wmięszał.
— Panie Onufry! — zawołał, — dajcie mu spokój! Kto dam dojdzie, co on sypie i siła czego sypie?... Niech go marności ogarną! Oto lepiej ojca nam rozruszajcie, bo ojciec łeb zwiesili i tak siedzą markotni, jakby im, na to mówiący, najpiękniejsza krowa zdechła.
— Oj, zdechły, wszystkie zdechły! — jęknął Pypeć, — boć już ani gospodarstwa ja nie mam, ani żadnego inwentarza nie mam, ani chałupy nie mam, ani stodoły nie mam...
— Tak, — powtórzył Grzędzikowski, — dziś, Pypciu, nic nie macie, ani na ten przykład wołu, ani osła, ani służebnicy, ani żadnej rzeczy.
— Macie wódkę w garncu, — odezwał się Florek.
— A juści, tyle naszego; do was, panie Onufry!
— Ha no, kiedy tak, to na ten przykład, owszem. Nie dopuszczaj, mój Wincenty, do siebie smutku, bo stoi w Piśmie, jako nie samym chlebem, na ten przykład, człowiek żyje.
— Ale...
— I znowu stoi, jako są, na ten przykład, ptaszkowie powietrzne, które jako nie siejące, ani orzące...
— Zawdy markotno.