Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oj, oj... ja też jestem gospodyni w swojej karczmie... co wy odemnie chcecie?
— Gorzałki chcemy i dość!
— Ny, ny — zaraz...
— Poszukaj Joela, bo tobie nie pilno widać.
— Co ma być pilno? Nie pali się.
— Też Joel dobrał sobie połowicę! — jej tak się chce chodzić, jak psu orać.
Joel usłyszał kłótnię i z drugiej izby wybiegł.
— Gaj weg, Bruche — rzekł do żony, — gaj weg! Nie gniewajcie sobie, panowie gospodarze... wszystko zaraz będzie. Moja żona słaba jest, ona delikatna, jej ciężko.
— Wszystkie wy delikatne!...
— Ny, ny. Siła dać? ja myślę, że dużo. Chyba z garniec. Wy powinni być dziś wesołe, a nawet lepiej, niż na weselu.
— Albo co?
— Już ja wiem co. Wy zrobili dziś dobry interes. Do tej pory stary Pypeć pił na całej gospodarce, teraz wy będziecie pili każdy na swojem. To bardzo dobrze jest; na świecie musi być handel, musi być ruch, jak się należy. Stary Pypeć bardzo porządnie zrobił. Prawda, panie Florek?
— Juści prawda.
— Ja zawsze prawdę mówię. Kto ma płacić za dzisiejszą wódkę?
— Nie bój się, będzie zapłacone.
— Ja się nie boję, ja wiem, że będzie, tylko mam taką naturę, że lubię wiedzieć, komu mam się