Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pańszczyzny siedzieli; za serwituty dostaliście ojciec powiadają, morgów cztery, a kupiliście ojciec od Skowronka morgów dwa, co od Maćkowego pola, macie tedy morgów dwadzieścia jeden; podzielicie na troje, podług równości, na każde po siedem i będziecie se spali spokojnie.
— Aha! — rzekł Kusztycki, uderzając młotem w rozpalone żelazo — ojciec dzieciom wszystko oddadzą, a sami co będą jedli?
— Ja też mówiłem do nich to samo.
— A to dobrze, żeście mówili.
— Dobrze, albo i nie dobrze...
— No?
— Zara najstarszy Ignac z gębą na mnie — a to, powiada, ojciec co sobie myślą? Czy my psy?
— Ciekawość, do czego on zaś miał tu psa przyczepić?
— A no, niby podług tego, jako że dzieci są sprawiedliwe, dobre, kochające — i że niby, ani ojcu, ani matce żadnego od nich przeszkodzenia nie będzie.
— Ignac tak gadał?
— A Ignac... tak samo i Nastka, i Florek.
— Co? ten smyk... a toć jemu jeszcze bydło paść.
— Ale! już dwa razy do wojska stawał — teraz żenić się chce i też gospodarzem być.
— Patrzajcież!
— Już on najbardziej gardłuje, a za nim Ignac.
— Nastka nie?