Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Masz do czytania co? — spytał.
— Tak, ojczulku.
— Gdzie my jesteśmy, Anielciu?
— W ogrodzie, pod jodłą, gdzie ojczulek tak lubi siadywać...
— To dobrze. Wszak słońce jeszcze świeci?
— Świeci, ojczulku...
— Ja to czuję... a szmer, który do uszu moich dochodzi, to jest szmer rzeki, prawda?
— Tak, ojczulku, rzeka zawsze szemrze, a tu szczególniej, bo brzeg płaski, a na nim mnóstwo kamyków i muszli.
— Czy ty jeszcze, Anielciu, zbierasz muszle jak dawniej?
— Nie. Robiłam to będąc dzieckiem, ale teraz, gdy jestem już panną dorosłą...
— Ty dorosłą panną! — rzekł z uśmiechem — któż ci to powiedział?
— Ciocia.
— A czy ty ładna jesteś, Anielciu?
— Nie wiem — odrzekła, oczy spuszczając — ciocia mówi, że jestem bardzo podobna do nieboszczki mamy.
— O! w takim razie jesteś niezwykle piękna, ale ja już urody twojej nigdy nie zobaczę... Jakie książki przyniosłaś z sobą?
— Te trzy, które leżały na stoliku, przy łóżku ojczulka.
— Pismo święte, Skarga i Mickiewicz. Otwórz którąkolwiek i przeczytaj mi co chcesz.
— Ale którą?
— Którąkolwiek i gdzie się otworzy.
Dzieweczka poezye wzięła i zaczęła czytać dźwięcznym głosem: