Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bądźcie spokojni, Symcha; ja trzymam zakład, że wasz teść już zawiązał tam nie jeden interes.
— Między obcymi ludźmi, tak od razu, to cokolwiek za trudno; przecie musi się najpierw rozejrzeć dobrze, wybadać.
— On ma dobre oko; na co inny potrzebowałby tygodni i miesięcy, on od razu zmiarkuje i od razu dobrze, na pewno. Nie bójcie się o niego, on nie zginie. To taki kot, którego można z dachu zrzucić i upadnie na łapy, krzywda mu się nie stanie.
— Ja się jednak o niego boję.
— Czego?
— Ludzie teraz shardzieli, czują, że ciężka ręka nie wisi nad nimi, że się w naszych interesach zrobiło duże zepsucie.
— Więc co?
— Nie boją się; będą mówili co wiedzą i czego nie wiedzą, co prawda i co nieprawda. Z cala zrobią sążeń, z kwaterki całą beczkę! Do niego niejeden ma złość, będzie plótł naumyślnie, co mu ślina do ust przyniesie.
— Pleść wszystko można, ale trzeba dać dowód.
— Macie racyę; jeżeli jeden człowiek plecie, trzeba dać dowód; ale jak cała gromada jednakowo pleść będzie, to może być uważane za dowód. Jemu się wiodło, on miał nieprzy-