Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Narzekając wciąż na swoje losy i złe czasy, Symcha odprowadził gości swych do bryczki i kłaniał im się ciągle, dopóki nie znikli mu z oczów.
W dwie godziny po ich odjeździe nadszedł rybak Wulf i opowiedział, co się działo w lesie.
— Na szczęście, nic nie znaleźli... wszystko było schowane, uprzątnięte, a my zajęci swoją robotą.
— Jak wam się zdaje, czy na tem już będzie koniec?
— Ja myślę, że nie: będą robili śledztwo, będą pytali ludzi.
— Nikt przeciw nam świadczyć nie będzie, a naprawdę to nas tylko kilku wie, co rzeczywiście było. Swój nie zdradzi, a obcy może powiedzieć, że coś słyszał. To przecież nie jest dowód, słyszeć można plotki.
— W każdym razie to jest nieprzyjemna rzecz, a najbardziej szkoda interesu. My bardzo jesteśmy skrzywdzeni.
— Niech nasze wrogi wychorują...
— Myśmy powinni wymyślić jaki nowy geszefcik, żeby powetować to, co nam brakuje. Pamiętajcie o tem, Symcha, że ja zawsze gotów jestem być waszym wspólnikiem i w razie potrzeby będę ryzykował... dużo gotów jestem