Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słucham, niech ojciec mówi.
— Ty za prędko idziesz, Symcha, ty za prędko zbierasz...
— Czy to źle? Kiedy mam się dorabiać, jak nie teraz, póki młody jestem?
— Twój teść Gansfeder zaczyna mi się niepodobać.
— A mnie on się podoba coraz lepiej. To bardzo mądry jest i bardzo obrotny człowiek. Niech ojciec o nim źle nie trzyma. Wreszcie, czy ojciec bardzo się zmartwi, jeżeli ja dojdę do majątku?
— Daj ci Boże... owszem... tylko...
— Cóż tylko?... tylko, ciągle tylko... co ojciec chce powiedzieć?
— Boję się.
— Ale czego?
— Ciebie mogą złapać, Gansfedera mogą złapać, Nechemiasza z synami, smolarzy, rybaków...
— Cha, cha! takim sposobem cały świat może być złapany! Nie, ojcze, tak nie będzie, bo i za co ma nas kto łapać?
— Mówią, opowiadają, że koni dużo w okolicy ginie...
— Ginie?... niech pilnują. Co mnie do tego?
— Mówią... słuchaj Symcha, takie rzeczy mówią, że ja zaczynam się bać naprawdę.