Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Godna dama weszła do mego pokoju z uroczystą powagą. Dotknęła ręką mego czoła i rzekła:
— Stanowczo nie pozwolę posyłać po doktora... Pokaż no pan język... Nie żenuj się pan, jestem kobietą nie pierwszej młodości i matką dzieciom... Już wiem co panu jest. Wdaj się pan tylko z doktorami, a nie obejrzysz się, kiedy pójdziesz na mary... Wprawdzie nie zasługujesz pan na naszą sympatyę, wprawdzie prowadzenie się pańskie pozostawia dużo do życzenia — ale na widok nieszczęścia, w każdej uczciwej kobiecie budzi się serce, to serce, z którem każdy z was chciałby igrać, jak kot z myszą — ale my jesteśmy o całe niebo wyższe, wobec cudzych cierpień, nasze osobiste urazy milkną...
Chciałem zapytać, czem mianowicie mogłem urazić panią Szwalbergową, ale nie pozwoliła mi przyjść do słowa.
— To później, to później — rzekła, będzie jeszcze dość czasu... przedewszystkiem trzeba się wyleczyć.
Słyszałem przez drzwi, jak moja opiekunka odbywała konsylium z Katarzyną. Niestety, konsylium było dość burzliwe, a w samej dyagnozie ujawniły się zdania sprzeczne. Pani twierdziła, że się przejadłem i że należy mi dać porządną porcyę emetyku, Katarzyna zaś była zdania, że się we mnie coś oberwało, i że należy mnie przedewszystkiem natrząsnąć. Oświadczyła zarazem gotowość wykonania tej operacyi, przy pomocy Onufrego, stróża, który się na takich rzeczach zna i nie jednego już w podobnym wypadku skutecznie poratował.