Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łebkiem i pofrunęła napowrót. Odzywało się drobne ptactwo w krzakach, świergotało, szczebiotało, goniło się, kłóciło między sobą, nieprzymierzając jak ludzie.
A po nad ziemią, nad wodą, wpośród olszynowych liści, między krzaczkami, wśród kwiatków polnych i badyla różnego, przechodził się ciepły wiaterek, zbytnik wielki i psoty różne czynił.
To trawkę ku ziemi nagiął, to motyla przepłoszył, to śpiącemu zajączkowi w słuchy dmuchnął, że ten zerwał się odrazu na nogi, stanął prosto jak słupek, wielkie ślepie wytrzeszczył i spoglądał, czy mu jaka bieda nie grozi, czy strach na niego nie idzie.
Długą chwilę siedziała Rafałowa nad strumieniem zadumana, zapatrzona niby to na wodę, na muszki i motyle, ale po prawdzie to chyba, choć i patrząc, nie widziała nic, bo oczy miała jakby jakaś mgłą przysłonięte.
Czasem bywa, że przychodzą na człowieka jakowaś tęsknota, żal, ból, smutek, zmartwienie ciężkie i człowiek się martwi, płacze a złości i taki jest, żeby własnemi zębami się gryzł; a czasem znów w tęsknocie i żalu zesztywnieje jak drewno, zamilknie jak kamień i tak jak kamień siedzi, nie ruszając się całkiem. I prawdziwie, kto na taki smutek patrzy, to do głowy sobie nawet nie dopuszcza, żeby w onem sercu ból jaki mieszkał... a przecież kamienny smutek najcięższy!
I Rafałowa siedziała w takiem właśnie zasmucaniu. Siedziała dobrą chwilę, aż nagle, jakby ją żmija ukąsiła, zerwała się z miejsca i tym swoim chodem po-