Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dów trzymać musi, wiecznie głodne gęby zapychać — przybłędów z całego świata żywić...
Było to z tego pomsty różnej i obrazy Boskiej dość, ale niemowa nie słyszała, nie rozumiała ludzkiego gadania — nie umiała odgadywać, a do roboty starczyła za dwóch chłopów, więc Rafał nie wypędzał jej z domu.
Sama Rafałowa na pierwsze wejrzenie nie bardzo była pokaźna. Wysoka, niby tyczka od grochu, chuda, od słońca i roboty czarna prawie, w wytartej chuścinie na głowie, nie mogła się bardzo komu podobać; ale przyjrzawszy się bliżej, osobliwie w niedzielę, lub w święto większe, kiedy ogarnęła się trochę i przyczesała włosy niby smoła czarne — to była podobna do ludzi.
Nawet po bliższem przypatrzeniu się, można było widzieć, że ta twarz ogorzała nie jest taka, jak wszystkie kobiece twarze, owszem ma w sobie jakąś delikatność, jakieś coś, co trudno nawet słowami opowiedzieć.
Czoło niby jak każde czoło, ale jakieś inaksze, nos, usta równiejsze, foremniejsze, takie jak u kamiennych figur bywają, a oczy! niech Bóg broni od takich oczów każdego.
Na pierwsze wejrzenie osobliwego w nich nic, spokojne, ciche oczy — ale niekiedy błysnęło w nich coś, jakby ogień nie ogień, dusza nie dusza, ale w tem błyśnięciu dobrego nic nie było. Mignęło się to jak błyskawica, jak piorunowy język podczas burzy — i zgasło zaraz i znów oczy były spokojne, jak sina toń