Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza-Pająki.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był brzydki wyrok, ale adwokat pocieszał, że od pierwszej instancyi nikt nie umarł. Poszło do drugiej instancyi. W drugiej wyrok też nie był piękny — pozostała kasacya. Z kasacyi całkiem nic nie było. Biedny chłopak pojechał sobie na kilka lat. Takie jego szczęście, posądzili i zaraz osądzili, powiedzieli, że spekulował na ogniu...
— Na czem teraz można spekulować? — wtrącił z westchnieniem Immerschlecht — nie ma na świecie żadnej spekulacyi do spekulowania.
— Koniec końcem, jak ten biedak pojechał, żona znalazła między papierami weksel; bracia wzięli ten weksel, myśleli, co z nim zrobić, no, i dali go jednemu żydowi, żeby egzekwował. Udało się — wyegzekwował. Tamten pan miał krótką pamięć — zapłacił. Ów żyd, prosty, ordynaryjny człowiek, zrobił, co do niego należało, potrącił sobie procent, koszta, a resztę odniósł tu i rzucił.
Znowu się zrobił wielki krzyk i rejwach, ale poważniejsi i starsi ludzie wdali się w sprawę i nareszcie zrobiła się zgoda. Podzielili się i byli bardzo kontenci, że im się trafił taki dobry zarobek.
Zgromadzenie wróciło do porządku. Rudy przy-