Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Herman, który go często odwiedzał, wciąż robił nadzieję, że wkrótce coś lepszego się znajdzie.
— Tylko cierpliwości, tylko cierpliwości — powtarzał — zobaczysz pan, że ja panu wynajdę.
— Ja też czekam.
— Prawda, święta prawda, ale to się opłaci. Wrócisz pan na wieś do pracy, do której nawykłeś, ale trzeba czekać. Przecież ekonomem, leśniczym, lub rządzcą w maleńkim folwarku nie chciałbyś pan zostać.
— Ależ z największą chęcią, choćby dzisiaj.
— Nie, kochany panie, nie; jak jechać, to na dobrym koniu. Zostać plenipotentem generalnym w dużych dobrach, rozumiem. Pensya doskonała, tantyema, dochody... Ja mam już coś podobnego na widoku.
Takie obietnice powtarzały się prawie codzień, przytem przyjaciel starał się wybadać Kwiatkowskiego, czy ma jeszcze trochę gotówki i ile, ale ten zawsze wymijająco odpowiadał.
— Gdyby było trochę pieniędzy — mówił Herman — możnaby coś na własną rękę założyć, zawsze to lepiej niż służba.
— Zapewne.
— Człowiek swojej woli jest panem, słuchać nikogo nie potrzebuje; wie, że robi dla siebie. Powiedz mi pan, czy na tej dzierżawie, którąś trzymał, miałeś inwentarz własny?
— Naturalnie.
— I kaucya też była?
— Była i nią właśnie zapłaciłem zaległą ratę dzierżawną.