Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pomaga Bóg, panie bracie, rzeki do jadącego, a gdzieźto tak spieszno?
— Ha, jadę z pieniędzmi, miły bracie, dla młodego panicza. Pojechałci po rozum aż do Paryża, ale kaci po tem, rozum jakoś trudno idzie, a dużo pieniędzy kosztuje.
— Oj, rzekł chudzina, powoli i rozum się znajdzie.
— Dyabli po nim — odpowie dworzanin — przyjdzie wtedy jak pieniędzy zabraknie, a bieda zajrzy w oczy. I odjechał.
Bieda czapkę w górę z radości rzuciła, wołając: »Będę w zamku, będę i moją swachę wprowadzę, wtedy choć raz pohulamy sobie!«

IV.

Był to dzień uroczysty w zamku, obchodzono powrót z Paryża rozumnego wojewodzica. Stary wojewoda sprosił liczne sąsiedztwo, panów i szlachtę z okolicy. Zamek był przepełniony od samego rana, grzmi kapela. Przy wieczornym zmroku, rozpalano kagańce, oświecono zamek rzęsisto: w zamku widno jakby słońce świeciło, za murami ciemno, choć oko wykol.
Nędza z biedą ujrzawszy łunę, rozumiejąc, że płonie zamek, wskoczyły na mur, i przytulone do obrosłej mchem baszty, spoglądały na dziedziniec.
W komnatach pełno gości, drobna szlachta wieczerzała na podwórzu, stary wojewoda ucieszony po długim rozdziale widokiem jedynaka,