Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co! panisko biedne, jeszcze nie śpi.
— Cicho! stary mój druhu! odrzekł pan wesoło: spać nie mogę, i bodajbym nigdy nie zasnął, a był tak szczęśliwy, jako dzisiaj.
I usiadł w wielkiem krześle przy kominie, uśmiechał się radośnie i począł płakać.
— Płacz! płacz, biedniątko! pomyślał Stanisław — prędzej może wypłaczesz z uroku nieszczęśliwe oczy[1].
— Gdyby mi Bóg dał to, co zamyślam — mówił do siebie pan uroczny — niczegobym na tym nie zażądał świecie. Już lat trzydzieści żyję samotnie, jak pustelnik albo zbrodzień: a przecież nie skalałem się występkiem, nie pomyślałem o zbrodni! Tylko oczy! oczy moje! Smutek zasępił oblicze, przed chwilą radosne, lecz wkrótce znów uśmiech osiadł na dawnem miejscu: widać, że promyk nadziei spędzał ponurość.
— Mój stary przyjacielu! (a Stanisław spojrzał wesoło): ja może się ożenię.
— Daj to Boże! zawołał sługa: ale gdzież szukać przyszłej mojej pani?
Pan powstał z krzesła, zbliżył się na palcach do drzwi bocznej komnaty, gdzie podróżni znużeni smaczno zasypiali; a wskazując ręką, wyrzekł z cicha: tam!

Stanisław kiwnął głową, jakby pochwalał wybór dobry i przyrzucił drew na komin. — Pan zadumany odszedł do sypialni, a stary sługa po-

  1. Lud utrzymuje, że płacz serdeczny przeczyszcza tego rodzaju oczy.