Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Strzela cicho — odparł Merten — a położę głowę na draperyi, to kula utkwi. Ustąp się.
Krążel cofnął się. Merten zaś, zwinąwszy wałek z draperyi, położył na nim czaszkę, poczem odstąpił kilka kroków w tył, wymierzył i pociągnął za cyngiel.
— Chybiłeś — rzekł Krążel — daj już pokój.
— Nie!
— Znowuś chybił, słuchaj, daj już pokój.
— Czekaj!
Kość rozprysła się po pracowni, strzał padł zblizka, więc wszystkie szwy odrazu puściły.
— O jej! — mruknął Krążel.
Merten stał chwilę nieruchomy, a potem, włożywszy rewolwer do kieszeni na piersiach, drżącym głosem odezwał się:
— Wiesz, Krążel, dziwnego doznawałem uczucia, mierząc do tej czaszki. Oto poprostu strach mię zdjął. Zdawało mi się, że patrzy na mnie swojemi pustemi dołami oczu i że jej szczęki mają jakiś wyraz. A przytem miałem uczucie, jakbym robił coś złego, jakbym popełniał jakie świętokradztwo. Zawsze to, myślałem, ludzka kość, żywy, czy umarły, ale ludzki łeb i ja do takiego ludzkiego łba strzelam... To, co umarłe, ma w sobie jakąś świętość... Ręka mi drżała. Dwa razy z tak blizka a chybiłem! Może mię