Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MATKA (z uśmiechem).

Szkoda, że nie on sam, prawda?

(Piotr wprowadza Artura. Artur ciemno ubrany, kurtka zapięta pod szyję i długie spodnie, buty bez ostróg).
ARTUR.

Raczą panie wybaczyć, że o tak późnej porze kłócę im spokojność. Zbłądziłem w puszczy.

MATKA.

Zechciej pan przyjąć naszą gościnę.

ARTUR.

Szczerze wdzięczny pani jestem, upadłem bowiem z koniem trochę nieszczęśliwie.

MATKA.

Nic złego jednak?

ARTUR.

Bynajmniej, pani. Chodzićbym tylko nie mógł swobodnie.

MATKA.

Proszę, usiądź pan. (Artur siada obok stolika, przy którym siedzą kobiety). Niedługo podadzą nam herbatę.