Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i gaśnie i znów zapala; nad nami jest czarne, głuche sklepienie skały; wylot groty, im się dalej wgłąb wpływa, wydaje się coraz mniejszy. Nie podobna, żeby tamtędy wydostać się można. Robi się mimowoli na tych błękitach promienistych straszno.
Wracamy na statek, przybijamy na Capri, miejsce, w którem się dusza roztapia, „skrzydeł anielskich dostaje“.

Zbiegłem do stóp skalistej wysepce —
Była cicha godzina poranna,
Woda jasna, szafirowo-szklanna,
Cicho dzwoni u brzegów i szepce.

Jeszcze, zda się, kołyszą się wianki
Róż kwitnących w tej wodzie przezroczej,
Które tutaj zrzuciły z warkoczy
Przed wiekami cezarów kochanki.

Jeszcze, zda się, pierzchnąć nie zdołało
Ich odbicie z kryształowej wody,
Gdy się, chciwe swej własnej urody,
Morzu piersią uśmiechały białą.

Jeszcze, zda się, w tej krainie czarów,
Nad tą wodą szafirową-szklanną,
W taką cichą godzinę poranną
Słychać oddech kochanek cezarów...[1]


  1. Ten wiersz wszedł później do III seryi »Poezyj«.