Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Polana, polana niejednego pana,
polane skosili, pana obwiesili!

Panowie, panowie, budziecie panami,
ale nie budziecie przewodzić nad nami!

Panowie, panowie, wyście nas trapili,
i my was budziemé ino powstaniemé!...

Panom béło wolno po kobiercak biezeć,
a nam béło wolno w grobie ciho lezeć!...

Złowrogo huczała pieśń. Rozgorączkowane, rozgadane, rozjaśnione twarze chłopów ściągnęły się i stały drapieżne, głuche i twarde. Twardość, zaciętość, suchość okrutna i złowieszcza jęła się ryć w znanych sobie, przez siebie wyżłobionych bruzdach na licu. Orle nosy, wązkie wargi, blade i suche policzki z wystającemi kośćmi stały się kamienne nieomal, w żelazo zastygłe. Tylko oczy niebieskie i bure płonęły, podobne do ognisk na dzikich kamiennych polach jesieni.
Do rana pili i do rana śpiewali. Nikt w mieście nie spał i warty stały pod bronią, choć czuły swą bezsilność wobec tego zboru zbrojnych w ciupagi chłopów, jednak wściekłość przeciw szlachcie tak opanowała chłopskie głowy, że ani jeden uczynek gwałtu na mieszczanach się nie spełnił.
Pili jeszcze nazajutrz i śpiewali, kiedy Kostka, wysławszy Sobka Topora na Podhale, marszałka