Strona:Karolina Szaniawska - Kartka z duszy matczynej.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   31   —

w końcu, bo oprócz siebie nic nie widzą na świecie całym. Drogie samoluby!....
Wyjechali na kilka miesięcy i powrócili jak słoneczny płomień. Zosia jest zawsze — miła, dobra, piękna, Józio trochę się odmienił. Spoważniał w szczęściu, a gdy zacznie snuć plany, zdaje mi się, że to moje sny złote zmartwychwstają, że nie on lecz ja marzę głośno. W takich samych nawet zdaniach — w obrazach podobnych i słowach. Widzę znów młodość własną — czuję się nieśmiertelna.
Wreszcie dnia jednego, po dwóch przebytych w trwodze i niepokoju który chwilami przytomność nam odbierał, Józio złożył mi na kolanach węzełek z puchu, kryjący stworzenie drobniutkie o piąstkach zaciśniętych. Złożył je i u kolan moich kląkł sam jak dziecię.
Łkał spazmatycznie, powtarzając:
— Mamo! mamo!
Serce jego zamknięte dla mnie, w obec miłości dla kobiety, do której długo tęsknił i którą wreszcie posiadł, otworzyło się teraz potokami czułości bezmiernej.
— O matko, wołał — ile wycierpiałaś!... Dźwigałaś życie niby taczkę z uśmiechem na twarzy, a gdy już miałaś prawo jej nie dźwigać, tom ja własną dłonią ciężaru dokładał, tyś dźwigała dalej... O Boże, Boże wielki.... czem jest matka, dziś dopiero widzę!.... Życie za życie daje, a potem niesie je na ofiarę co dnia!... Mamo ty nie kolebką jesteś — ty jesteś świątynią!...
Za łzy, za bóle syn płacił mi teraz słowami najczulszemi. Nie słowami tylko, lecz dobrocią; dobrocią też serdeczną płaci mi je Zosia.
Na dwóch ramionach drobnych, na dwóch piąsteczkach małych, niby na ołtarzu stanęłam dostojna...

Karolina Szaniawska.
Ostrów, 30—V—1901 r.