Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niesympatyczna, pyszna, imponująca. Nie jesteś taka, nie! Ale byłaś. Dowodem moja prośba, na którą dawniej brakłoby mi odwagi. Przyjedziesz, Ludko? Niepotrzebnie pytam, zabiorę cię przemocą, gdy na które święta do Malinek wrócisz.
Tymczasem bądź zdrowa, ściskam cię i proszę, jeśli kiedy pocałujesz Leonkę, w sekrecie, nic nie mówiąc, pocałuj też i za mnie. Kocham ją!...

Jadwiga Borowiczówna.

Ludka czytała list przyjaciółki, chodząc po ogrodzie. Przyłączenie posesyi Wecla do zabudowań szkolnych pociągnęło za sobą duże zmiany. Ćwiczenia gimnastyczne, krokiet i wszystkie gry przeniesiono do ogrodu. Dzieci z ochrony odbywały też naukę wśród drzew pożółkłych wprawdzie, lecz za to dających mniej cienia, w słońcu, na świeżem powietrzu, w warunkach możliwie najhygieniczniejszych. Pracowały też tam szwaczki: stół krojczyni Bochińskiej panował w altanie, dziewczęta na ławach i krzesłach siedziały na zewnątrz.
Nawet lokatorki „szpitala“, rekonwalescentki po kokluszu i febrze, przychodziły do ogrodu nabierać sił i rumieńców.
Panienki wiejskie, pod kierunkiem ogrodnika, zajmowały się zupełnie seryo robotami, jakie dana pora nastręczała, a w głowie Leonki dojrzewał plan przyszłorocznych kursów. Otwierało się nowe pole działalności dla uczennic pensyi, dziewcząt z ochrony i dla niej; w papierach po matce znalazła nieco planów i rozmyślała teraz, jak je uzupełnić, promieniejąca, szczęśliwa.
Bo oto bez trudu „sama przez się“ powstanie szkoła, ogród kilkomorgowy odpowiada jej potrzebom, a wydatek żaden — przyjęcie dobrego ogrodnika, nic więcej.

(Dalszy ciąg nastąpi).