Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   280   —

— Samo twoje pojawienie się wystarczyło, by mię uwolnić. Strach przed zarazą jest silniejszy od wszelkiej broni. Ci ludzie będą opowiadali o spotkaniu z nami, przeto sądzę, że nie potrzebujemy się obawiać przybycia innych Arabów, dopóki tu pozostaniemy.
— A Dojan? Czy to są tam kawałki jego ciała?
— Tak.
— O jazik, o biada! Panie, to całkiem tak, jak gdyby mi wydarto połowę ciebie samego! Czy zginął dzielnie?
— Tak. Byłby zwyciężył, gdyby go nie zastrzelono. Ale my mamy jeszcze cięższą stratę do opłakania. Anglik został zamordowany wraz z towarzystwem.
— Anglik? Allah ’l Allah! Kto to powiedział?
— Dowódca tych Arabów. Twierdził, że słyszał o tem, ale może i sam był przytem.
— Więc musimy znaleźć ich zwłoki. Poszukamy ich, skoro tylko będę mógł chodzić, ażeby ich pochować. Ten Anglik był niewiernym, ale miłował ciebie, a ja jego. Panie, zrób jamę dla, psa, niechaj spocznie tu obok Persów! Żył przecież także dla ich obrony. Nie powinien go pożreć sęp, ani szakal. Ale potem mię odprowadź! Jestem tak bezsilny, jak gdybym też dostał kulą!
Spełniłem jego życzenie. Wierny Dojan spoczął przed grobem, jak gdyby nawet po śmierci miał bronić jeszcze tych zmarłych. Potem wysadziłem Halefa na konia i wróciłem zabrawszy broń, nad strumień, nie przeczuwając, że opowiadanie o śmierci Anglika było na szczęście tylko wynikiem pomyłki. Coś mię gnało do opuszczenia tego miejsca, na którem w obliczu gruzów tylu moich spoczęło na wieki. O zamierzonej niegdyś podróży do Hadramaut ani mowy nie było.