Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aby oszczędzić mu sromoty; nie chciałem Nalgu Mokaszi podarować życia bezpośrednio. To, co nazywasz hańbą, nie jest nią, owszem, jest zmyciem hańby.
— Jestem chłopcem, nie znam się na tem; ale jeśli tak mówi Old Shatterhand, z pewnością to prawda.
— Tak, to prawda. Powtarzam: okoliczność, że zwyciężyłem twego ojca, nie jest dla niego hańbą. Wszyscy czerwoni mężowie wiedzą, jak trudno jest mnie pokonać. Lecz gniew poniósł go tak daleko, że łaknął mojej krwi; na pewno nie oszczędziłby mnie, lecz zakłuł bezlitośnie; z tego wynika, że jeślibym mu bezpośrednio darował życie, już zawsze ciążyłaby na nim plama. Teraz jego życie należy do ciebie, a ponieważ jesteś jego synem, więc może je przyjąć z twych rąk jako datek, który nie zarumieni wstydem jego oblicza. Czy rozumiesz mnie?
Pomyślał chwilę i odparł:
— Serce moje pełne było troski o ojca; ale teraz stało się lekkie. Słowa Old Shatterhanda są mądre i prawdziwe. Postępowanie jego jest bez zarzutu i nie wiem, czy inny wojownik potrafiłby cię naśladować. Ojciec mój żyć może nadal bez wstydu. Wzamian za to życie moje od tej chwili należy do mego wielkiego białego brata. Old Shatterhand wyrzeknie słowo, a gotów jestem pójść na śmierć!
— Nie życzę sobie takie ofiary; powinienieś żyć, aby zostać nietylko dzielnym wojownikiem, ale i dobrym człowiekiem. Nie w mojej mocy natchnąć człowieka dobrocią: musisz sam dążyć do tego i nigdy nie postępować niesprawiedliwie; mogę cię tylko zaprawić w odwadze

137