Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   67   —

Gdy po zaopatrzeniu konia dowiedziała się żona kowala, co się ma stać z ajentem, okazała wielkie zadowolenie z tego powodu. Pomogła nam nawet i w ten sposób zanieśliśmy pojmanego do piwnicy mimo jego obrony, polegającej, co prawda, jedynie na wyzwiskach i groźbach. Potem, mimo spóźnionej pory nie dała się kowalowa odwieść od postanowienia, aby nam przysposobić skromną wieczerzę.
Usiedliśmy obaj przed drzwiami, a kowal zapalił fajkę na nowo.
— Niezwykła przygoda! — powiedział. — Nie byłem jeszcze nigdy uwięziony w mojej piwnicy i nie miałem tam żadnego więźnia. Tak chciał Allah!
Czas upływał nam na rozmowie. Minęła także wieczerza, a ja wciąż nadaremnie czekałem na Halefa i tamtych. Żona kowala położyła się znowu, a my zostaliśmy przed drzwiami. Nadeszła północ, potem jeszcze jedna godzina, ale czekaliśmy daremnie.
— Zajechali pewnie gdzieś po drodze — próbował Szimin tłómaczyć brak oczekiwanych.
— Nie; oni mają polecenie przejeżdżać tędy. Zatrzymali się zapewne z powodu jakiegoś nieprzewidzianego zdarzenia. Przed przybyciem tutaj nie będą nocować.
— A może zmylili drogę?
— Nie przypuszczam tego, zwłaszcza co do mego Halefa Omara.
— Więc musimy czekać. W każdym razie nie przyjdzie nam to tak trudno, jak temu w piwnicy. Jak też on ten czas spędzi?
— Całkiem tak, jak ty go spędziłeś, leżąc tam na dole.
— Nie wierzysz zatem w to, że on jest Serbem.
— Nie; on kłamie.
— I że się nazywa Pimoza?
— I o tem wątpię.
— A jednak możesz się mylić!
— Ba! Dobył noża... byłby pchnął rzeczywiście.