Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   373   —

— To się zgadza, zgadza!
— Wśród nich znajdował się także mały człowieczek, któremu zamiast brody zwisało z twarzy dziesięć nitek.
— Całkiem słusznie! Ty ich widziałeś, ale gdzie, skoro nie byli u ciebie?
— Za bramą. Stałem tam z sąsiadem; chcieli u mnie się zatrzymać. Gdy się dowiedzieli, że jestem gospodarzem, zapytał mnie ten ciemnobrody, jadący na arabczyku, czy nie zajechali do mnie trzej ludzie, jadący na siwkach.
— Szeitan! Co na to odpowiedziałeś?
— Naturalnie, że prawdę.
— O biada!
— Dlaczego?
— Dla niczego! Wyrwało mi się tak tylko. Mów dalej!
— Zapytał mnie, kiedy ci trzej byli w mej gospodzie, jak długo bawili i dokąd się udali.
— Ach, doskonale! A ty jak im to objaśniłeś?
— Wszystko tak, jak tylko wiedziałem. Oświadczyłem więc, że poszukiwani przez niego skierowali się na południe ku Doiran. Czy nie powinienem był tego uczynić?
— O tak, tak! To było całkiem słuszne z twej strony. A co oni potem zrobili?
— Jeździec zauważył, że musi śpieszyć za tam tymi i dlatego nie zostanie u mnie na popas. Wypytywał się dokładnie o drogę do Doiran.
— I pojechał tą drogą.
— Tak. Odprowadziłem jego i towarzyszy aż za wieś i wytłumaczyłem im wszystko obszernie. Potem pognali cwałem ku Furkoi. To utwierdziło mię w przekonaniu, że się bardzo śpieszyli.
— A zatem wiesz całkiem pewnie, że pojechali na południe.
— Tak pewnie, jak ciebie tu widzę przed sobą.
— A nie na zachód do Ostromdży?