Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   353   —

aż do Doiran urządzi się wielką obławę, a on sam stanie na czele swoich siepaczy.
— Przypuszczam, że siedzi teraz w domu na poduszce, pali fajkę i pije kawę.
— Gdybym to wiedział, nie wyszłoby mu to na dobre!
— Dowiesz się, gdyż pojedziesz teraz z nami do Ostromdży, aby go tam wyszukać.
— Ja? Na co? — spytał zdumiony.
— O tem potem. Czyż przekonałeś się, że dotrzymał przyrzeczenia i wysłał wszystkich swoich kawasów?
— Nie miałem na to czasu, bo musiałem wracać do domu, aby być obecnym przy powrocie moich parobków.
— I już znowu są tutaj?
— Tak. Podzielili się i zajechali aż do Furkoi i Welicy, nie znalazłszy ani śladu złodziei. Wobec tego uznali za stosowne powrócić. Wykłóciłem się za to z nimi porządnie. Oni są na żołdzie, a zaniedbują dobro swojego pana.
— O nie; postąpili całkiem słusznie.
— Tak sądzisz? Czemu?
— Bo gdyby byli dojechali do Doiran, a nawet i dalej, nie znaleźliby byli nikogo.
— Mówisz to tak stanowczo?
— Bo jestem tego pewien. Złodzieje nie udali się wcale do Doiran.
— Ależ tak powiedzieli!
— Okłamali cię, by cię w pole wyprowadzić. Czy sądzisz, że złodziej popełni taką nieostrożność, żeby policyę wprowadzał na swoje tropy?
— Mówili to, zanim mnie jeszcze okradli!
— Lecz zamierzali już to uczynić. Mieli także inny powód do ukrycia przed tobą celu podróży. Umykają już z powodu poprzednich swoich uczynków. Przypuszczali, że ścigający ich, przybywszy do Dabili, zajadą do ciebie. Dlatego też podali kierunek fałszywy. I to