Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   12   —

— No to dobrze! Usłyszysz prawdę. Nie wychodź, lecz zostań tutaj i powiedz nam, co chcesz wiedzieć. Odpowiemy ci teraz.
Zająłem znowu poprzednie miejsce i zwróciłem się do stróża nocnego.
— A zatem, czy przejeżdżali przez wieś jacy obcy?
— Tak.
— Kto?
— Po północy wóz zaprzężony wołami, a potem ci, których widocznie śledzisz.
— Trzej jeźdźcy?
— Tak.
— Na jakich koniach?
— Na dwóch siwych i jednym gniadym.
— Czy rozmawiali z tobą?
— Tak. Stałem na środku drogi i dlatego odezwali się do mnie.
— Czy wszyscy trzej z tobą mówili?
— Nie. Tylko jeden.
— Co ci powiedział?
— Prosił mię, żebym milczał o tem, że widziałem tych trzech jeźdźców, skoroby mnie ktoś o to spytał. Dał mi bakszysz.
— Ile?
— Dwa piastry.
— O to dużo, bardzo dużo! — zaśmiałem się — I za te dwa piastry wykroczyłeś przeciwko prawu proroka i skłamałeś przedemną.
— Effendi, nie tylko te piastry temu winny.
— A cóż jeszcze?
— Pytali mnie, jak się nasz kiaja nazywa, a kiedy im powiedziałem, zażądali, żebym ich zaprowadził do niego.
— Czy znałeś którego z nich?
— Nie.
— Ale oni znali chyba kiaję, skoro życzyli sobie rozmowy z nim. Czy spełniłeś ich życzenie i zaprowadziłeś ich do niego?
— Tak.