Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy troje. Z powodu ogólnego zamieszania jednak, pora odjazdu przeciągnęła się nieco. —
Na kilka godzin przedtem Bawole Czoło wszedł do pokoju Ungera.
— Czyś gotów? — zapytał.
— Tak!
— Więc chodźmy!
Unger wziął broń i wyszli.
Na dole stały trzy konie. Dwa okulbaczone dla jeźdźców, trzeci juczny.
— Naco ten trzeci koń? — zapytał Unger.
— Powiedziałem już, że nie jesteś ubogi. Nie chciałeś zrabować skarbu królewskiego, dlatego będziesz mógł zabrać z niego tyle, ile jeden koń udźwignąć potrafi.
— Co znowu! — zdziwił się biały.
— Nie zastanawiaj się teraz nad tem, tylko na koń w drogę!
Miksteka dosiadł konia, ujął jucznego za cugle i ruszył przodem. Traper za nim. Noc była niezwykle ciemna. Indjanin znał drogę, a i półdzikie konie meksykańskie widzą w nocy doskonale. — Jechali oczywiście dosyć wolno, gdyż droga szła wśród gór.
Bawole Czoło milczał jak zaklęty. Słychać było tylko miarowe kroki i parskanie koni. Tak upłynęło kilka godzin. Wreszcie przybyli do jakiegoś strumienia i ruszyli jego korytem. Po chwili wyrosła przed nimi szeroka góra.
Indjanin zsiadł z konia.
— Zaczekamy tutaj, aż dzień nastanie, — powiedział.

61