Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cały proch, a tymczasem ścigali mnie Siouxowie. Nie mogłem dalej umykać, powalili mnie. Atoli wieczorem tyś przybył z wyręką.
— Tak, bydlaki rozpalili ognisko, które można było zobaczyć aż hen, z Kanady. Nie dziw, że zobaczyłem i podkradłem się pokryjomu. Ujrzałem pięciu Siouxów nad spętanym białym. A jakże, ja nie wystrzeliłem uprzednio całego prochu. Dwóch runęło, a trzech drapnęło, nie wiedzieli wszak, że mają tylko jednego, jedynego przeciwnika. Dzięki temu odzyskałeś wolność.
— Odzyskałem wprawdzie wolność, ale byłem zły na ciebie, jak sto djabłów!
— Zato, że zraniłem, a nie zakatrupiłem obu Indsmanów, — tak. Ale Indsman jest także człowiekiem i nigdy mi w głowie nie postało zabijać kogoś, kiedy nie jestem do tego bezwzględnie zmuszony. Jestem Europejczykiem, a nie kanibalem.
— A takim to ja niby jestem, co?
Hm! — mruknął Gruby. — Teraz się zmieniłeś, ale dawniej, jak wielu tobie podobnych, byłeś zdania, że należy co rychlej wytępić wszystkich czerwonoskórych. Musiałem cię nawrócić na swoje poglądy.
— Tak, wy, Europejczycy, jesteście osobliwymi ludźmi. Łagodni, miękcy, jak mało, a jednak w potrzebie nie ustępujący innym dzielnym ludziom. Chcielibyście dotykać wszystkiego przez jedwabne rękawiczki, a mimo to umiecie uderzać

15