Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

scu i jestem pewien, że nawet przy świetle dnia niktby nie spostrzegł, iż w nocy odbywało się tu karmienie lwa. Niestety, nic z tego, a lew musi w dalszym ciągu szaleć zgłodu!...
— Już trzecia. Musisz wytrzymać do śniadania; przypuszczam, że ci się to uda. Gdybyś ze swym głodem zwierzył Franiowi przed udaniem się na spoczynek, leżałbyś teraz w objęciach Morfeusza jak syty i zadowolony burżuj. Niestety, nie uczyniłeś tego, dręczony przez furje, nie będziesz więc mógł zasnąć do rana, ty potworze!
— Wolałbym, by ciebie podręczyły furje i erynje; mam sam dosyć kłopotu ze swym pustym brzuchem. No, chodźmy spać!
— Włóż swoje sławetne podróżnicze sznury do kieszeni, postaw krzesło i przesuń łóżko na dawne miejsce. Pamiętaj, jeżeli mnie jeszcze raz obudzisz i zażądasz, bym cię zdjął z haka, nie ruszę palcem o palec i puszczę się w dalszą drogę bez zgłodniałego towarzysza.
Zgasiłem światło i wróciłem w objęcia Morfeusza, z których Carpio tak brutalnie mnie wyrwał. Obudziłem się o dziesiątej. Przyjaciel leżał w łóżku z otwartemi oczami. Stękał półgłosem; był blady, jak arkusz papieru kancelaryjnego.
— Carpio, dlaczegoś jeszcze nie wstał? — zapytałem ze zdumieniem. — Mam wrażenie, żeś się już dawno obudził. Dlaczegoś nie zeszedł nadół, aby coś przekąsić?
Odetchnął głęboko i westchnął:
— Nie mam... nie mam apetytu.
Niespodziewana odpowiedź przyjaciela poruszyła mnie bardzo. Skoczyłem na równe nogi i przystąpiłem do wizji lokalnj szynek i kiełbas. Nic nie dawało powodu do podejrzeń.
— Sądzisz więc, żem wstał raz jeszcze i zajmował się temi rzeczami na górze? — zapytał zmęczonym głosem. —

70