Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O cóż chodzi?
— Chcesz je usłyszeć?
— Tak.
— Czy będziesz miał dosyć siły, by je wysłuchać?
— Mam nadzieję, że tak.
— A więc powiedz mi, mój synu, jak brzmi siódme przykazanie?
— Nie kradnij! — odparł poważnie, jakgdyby stał przed nauczycielem. — Czy uważasz, że byłbym zdolny do kradzieży?
— Tak.
— Człowieku, zabraniam ci mówić podobne rzeczy.
— To nie zmienia mego zdania. Człowiek, który upadł moralnie do tego stopnia, że przemyca do Czech bawarskie cygara, jest zdolny do popełnienia każdej zbrodni.
— Przecież i ty należysz do tych ludzi, czcigodny ojcze! Czy możesz mi udowodnić, że kiedykolwiek coś ukradłem?
— To zupełnie obojętne, czy mogę udowodnić. Najważniejsze jest to, że dziś w nocy, zanim trzeci kur zapieje, staniesz się złodziejem.
— Jakaż to przyczyna miałaby mnie popchnąć do wystąpienia przeciw twej własności?
— Nie mówię o swojej własności, lecz o dobytku naszego wielkodusznego gospodarza Frania. Popatrz dokoła siebie, a potem w górę. Specjalnie zajmuj się górą.
— Ach teraz rozumiem! — rzekł, śmiejąc się.
— Nie śmiej się, biedaku! Kto myśli o grzechu i potrafi być tak beztroskim i pogodnym, jak ty w tej chwili, ten jest zgubiony. Nie jadłeś nic ani na obiad, ani na kolację; głód padnie na ciebie jak sęp i obudzi cię ze snu. A gdy poczujesz rzeźwiący zapach kiełbas, szynek i polędwic, gdy oczyma du-

59