Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzeką Prochu wraz z Winnetou; waszych piętnastu ludzi podkradło się, nie mając odwagi się pokazać. Kto tak postępuje, musi mieć złe zamiary. Schwytaliśmy dwóch z pośród nich i oświadczyliśmy uprzejmie, że będziemy strzelać do każdego, kto się pokaże wpobliżu, natomiast z otwartemi rękoma przyjmiemy każdego, kto się nie będzie przed nami ukrywał. Po tych słowach puściliśmy ich wolno. Ulotnili się wraz z resztą towarzyszów — oto wszystko. Nie stała im się najmniejsza krzywda.
— Nie chcieliście jednak znieść ich obecności.
— Dlaczego nie przyszli jawnie?
— Nie wykręcaj mnie!
— Pshaw! Wypraszam sobie nieuzasadnione zarzuty! Postąpiłbyś znacznie mądrzej, gdybyś nie wspominał wcale o tej sprawie. Niewielka to chwała dla plemienia, gdy piętnastu wojowników ucieka przed dwoma ludźmi, którzy nawet nie dotknęli broni. Żaden sprawiedliwy człowiek nie powie, że należy nas wskutek tego uważać za waszych wrogów. Pytam więc teraz, dlaczegoś nas napadł?
Roześmiał się ironicznie i zapytał szyderczo:
— Chciałbyś, bym was oswobodził z więzów i puścił wolno?
— Nie — rzekłem, śmiejąc się również.
— Dlaczegóż to?
— Bo lubię tego rodzaju przygody. Skoroście mnie już schwytali, chcę zostać jeńcem tak długo, jak mi się będzie podobało.
— Podobało? Uff, uff! Mam wrażenie, że ci się zaczyna mięszać we łbie.
— Broń Boże! Bardzo chętnie zabawię u was czas

    Słońce — rok.

332