Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uszedłszy jakie sześćdziesiąt kroków, ujrzeliśmy obydwóch podsłuchujących: pełzali po ziemi w kierunku ogniska. Padliśmy również na ziemie zaczęliśmy pełzać w niewielkiej od nich odległości. Gdym się tak poruszał pochylony twarzą ku ziemi, wydało mi się nagle, żem dojrzał na mchu ledwie widoczne, metaliczne lśnienie. Wyciągnąłem rękę i znalazłem — dwie ostrogi! Zdziwiło mnie to bardzo. Ostrogi lśniły, a więc leżą tu niedawno! Z pewnością należą do jednego z trzech osobników, siedzących przy ognisku. Co za nieostrożność! Może się zdarzyć, że człowiek zdejmie ostrogi; ale pozostawienie ich w trawie, lub na mchu, jest szczytem nieostrożności, która musi wywołać u prawdziwego westmana wybuch szewskiej pasji. Takie niedbalstwo można przy pewnych okolicznościach przypłacić gardłem. Człowiek, który je popełnił, zasługuje na o wiele ostrzejsze przezwisko, niż Old Jumble! Nieostrożność tę mógł popełnić tylko pomylony bratanek, o którym przedtem była mowa. Co za roztargnienie! Po wypowiedzeniu tego słowa zadrżałem, jak przy dotknięciu kontaktu, naładowanego elektrycznością. Cóż to się ze mną stało?
W poprzedniej rozmowie padło nazwisko Sachner. Przecież było to nazwisko mego dawnego przyjaciela i współuczestnika wypraw Carpia! Miał krewnego w Ameryce, był zawsze Old Jumblem, typowym szałaputą! Nie miałem czasu pomyśleć nad tem dokładniej, gdyż Winnetou wyprzedził mnie i musiałem się śpieszyć, by go dogonić. Schowałem więc ostrogi i szybko popełzałem naprzód.
Ogień palił się równie wysoko i jasno, jak przedtem, i oświecał całe obozowisko. Było ono rozbite na końcu wąskiego pasma trawy, otoczonego dwoma szeregami krzewów; pasmo ciągnęło się z otwartej prerji do skraju lasu. Krzewy, rosnące na północnej stronie, nie były zbyt gęste; przez po-

260