Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Natomiast żaden mój argument nie mógł zachwiać jego wiary w nasz bezwzględny udział w wyprawie. Zirytowany tem nieco, rzekłem ironicznie:
— Cóż się stanie z mem pięknem ubraniem, na które wydałem kupę pieniędzy? Przecież sprawiłem je poto, by po tamtej stronie Missisipi uchodzić za względnie przyzwoitego człowieka. Skorom je kupił, chcę nosić a przecież w tak męczącej wyprawie konnej z pwnością się zniszczy.
— Oczywiście, zostawi je pan u nas! — rzekła pani Stiller. — Po powrocie zwrócimy je panu i będziesz mógł w niem dalej paradować. Niech pan pomyśli, co to będzie za wyprawa! Skoro pan ogłosi, że planujecie z Winnetou tę wyprawę, zgłosi się tylu chętnych, iż przybędziecie do Kikatsów z całem wojskiem, które spadnie na nieprzyjaciela jak lawina, i odniesie jedno z najszybszych i najmniej krwawych zwycięstw.
— Najszybszych i najmniej krwawych? Niech mi pani wybaczy, mr. Stiller, ale myli się pani bardzo, zapatrując się na rzecz całą jak kabieta. Im oddział liczniejszy, tem mniej prawdopodobne zwycięstwo. Poza szeregiem innych kwestyj, sprawa aprowizacji jest zagadnieniem niesłychanie trudnem. Pani nie zna okolic, przez które przyjdzie wędrować. Odległość wynosi co najmniej tysiąc pięćset mil amerykańskich, i są tam miejsca, w których nie można upolować ani kawałka mięsa, są całe przestrzenie, w których niesposób znaleźć wody lub paszy dla koni. Ponadto zapomniała pani o najważniejszej sprawie: mamy teraz jesień, a zima nastaje w górach wcześniej, niż tutaj, pokrywając stoki zmiejsca grubym śniegiem. Ludzie, ostrożni i przewidujący, muszą się liczyć z tem, że nie będzie można zejść w doliny, i że może trzeba będzie spędzić całą zimę w jakimś głuchym górskim zakątku. Jestem przekonany, iż większa część członków wyprawy umarłaby z głodu.

172