Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niej jednak chwili Watter podniósł głos o parę tonów za wysoko.
Nie jestem zwolennikiem awantur karczemnych, ale ciągłe powtarzanie określenia „zupełne zero“, pogarda, z jaką towarzysz mój odnosił się do uzasadnionych i życzliwych moich rad, oraz kłamliwe twierdzenie, że jest przyjacielem Winnetou, dopełniły miary cierpliwości. Po słowach: „zaraz pan zobaczy“, wypowiedzianych z uśmiechem lekceważenia, zerwałem się z krzesła, podniosłem sąsiednie krzesło wraz z siedzącym na nim gadułą i, zaniósłszy go na przeciwległy koniec pokoju, ulokowałem w tem samem miejscu, w którem siedział przed rozpoczęciem naszej rozmowy. Gdym wracał na swe miejsce, rozległy się głośne śmiechy i oklaski. Ledwie zdążyłem usiąść, tamten zerwał się z krzesła, podbiegł do mnie i zaczął wrzeszczeć:
— Pan się odważył mnie tknąć! Czy pan zdaje sobie sprawę ze swego postępku? Słuchałem cierpliwie pańskich głupstw, gdyż budziły we mnie politowanie, ale żaden westman nie zniesie czynnej zniewagi. Wie pan, co pana czeka?
— I cóż takiego? — zapytałem z uśmiechem.
— Wyrzucę pana na ulicę!
— Dobrze, niech pan spróbuje. Wstaje — oto ma mnie pan przed sobą. Nie będę się bronić.
— Dobrze, dobrze! — zawołał. — Zaczynam. A więc jazda!
Zaczął mnie szarpać i popychać z prawej i z lewej strony, od góry i od dołu, ale wysiłek był daremny: nie mógł mnie ruszyć z miejsca nawet o centymetr, rozstawiłem bowiem nogi, zgiąłem nieco kolana i zachowywałem żelazną równowagę. Komu system ten, a raczej trick, jest znany, tego nawet bardzo silny człowiek z miejsca nie ruszy. Trzeba w tej sytuacji ustawicznie pamiętać o tem, by nie stracić ani ćwierci sekundy na

151