Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

popisy studenckie. Udałem się tam również. Panowie strzelcy strzelali nienajgorzej, ale nie było wśród nich żadnego strzelca a la westman. Spotkałem tu prayermana; uwijał się po placu jak szczur w ukropie. Miałem wrażenie, że robi niezłe interesa. Gdy się ściemniło, wróciłem do hotelu, w którym wrzała gorączkowa praca nad przygotowaniami do wieczerzy. Gospodarz zaangażował dodatkowo kilku kelnerów z poza miasta, gdyż z pośród ludności Westonu, składającej się z ludzi zamożnych, nikt nie chciał się podjąć pełnienia tych funkcyj.
Chciało mi się spać. Usiadłem więc przy jednym z bocznych stołów i kazałem sobie podać piwa. Naprzeciw, w kącie, siedział jakiś człowiek również nad szklanicą piwa. Byliśmy jedynymi gośćmi. Czułem, że nieznajomy ma ochotę wdać się w rozmowę; poznałem to po badawczym wzroku, którym mnie obrzucił, jakgdyby chcąc się przekonać, czy jestem osobą odpowiednią do konwersacji. Po jakimś czasie wstał, przeszedł się kilka razy po pokoju, wreszcie zbliżył się do mnie i rzekł:
Good evenig, sir! Ładna dziś pogoda, co?
Well — potwierdziłem.
Ponieważ rozpoczął rozmowę po angielsku, odpowiedziałem w tym samym języku.
— Dziś święto strzeleckie, nieprawdaż?
Yes.
— Dzielni strzelcy, co?
— Nienajgorsi.
— Jak to? Tylko nienajgorsi?
Yes!
— Czy pan się zna na tem?
Yes!
— Jest pan sam dobrym, celnym strzelcem?

134