Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poetą? Mayer? May...! May!?
Twarz rozjaśniła się, przypomniał sobie coś nagle. Wyciągnął więc ramiona i zawołał:
— Cóż za głupstwa z tym Mayerem! Jaka miła niespodzianka! Nic przyjemniejszego nie mogło mnie spotkać! Teraz poznaje pana, i dziwię się, żem nie poznał pana odrazu, chociaż wtedy był pan chłopaczkiem, a dziś wygląda pan prawie na Indsmana.
Uścisnął mnie serdecznie za ręce. Nie ulegało wątpliwości, że radość jego płynie z głębi duszy. Wziąwszy pod rękę prowadził mnie do przyległego pokoju ze słowami:
— Pokój mój nie jest odpowiedniem miejscem dla tak radosnego spotkania. Grzbiety książek wyglądają zbyt poważnie: nie chcę, aby pan na nie patrzył.
Były to niemal wyłącznie książki prawnicze. Później dowiedziałem się, że odnosiły się przeważnie do prawa austriackiego; powiedziano mi również, dlaczego młody człowiek właśnie nad tą dziedziną prawa pracuje.
I matkę i syna interesowało moje obecne życie. Oświadczyłem krótko, że opisuję przygody podróżnicze, dodając, że nie mam powodu do uskarżania się na złą sytuację finansową. Zaczęli prosić, bym zamieszkał u nich przez czas pobytu w Weston. Choć wiedziałem, że zgoda moja ucieszy ich bardzo, odmówiłem, uświadamiając sobie dokładnie, że dla prywatnych ludzi mogę się stać w pewnych okolicznościach bardzo niemiłym gościem.
Gościnność, którą stosuję we własnym domu, a którą nazwałbym gościnnością westmana, nie odbiera gościowi ani na chwilę wolności i swobody ruchów. Na dowód, że gość pozostaje panem siebie, wręczam mu odrazu klucz od bramy. Jest pod każdym względem członkiem rodziny, wszystko, co posiadam, należy doń przez cały czas trwania gościny. Od niego

131